O
książce autorstwa Kingi Dębskiej pt. „Moje córki krowy” zrobiło się dosyć
głośno za sprawą filmu o tym samym tytule, którego scenarzystką oraz reżyserką
jest również pani Dębska.
Należę
do osób, które wolą najpierw zapoznać się z książką, a potem dopiero obejrzeć
jej adaptację filmową, więc i tym razem postawiłam na książkę – jej ekranizacja
wciąż jeszcze przede mną.
Narratorkami
powieści są dwie siostry – Marta i Kasia. Pierwsza z nich jest serialową
aktorką, która zdobyła sławę i pieniądze jednak jej życie prywatne to jedna
wielka pustka… Marta ma dorosłą córkę Zuzannę, która właściwie wychowana została
przez dziadków, gdyż nasza bohaterka urodziła ją w bardzo młodym wieku, więc
wszelakie próby nawiązania z córką głębszej więzi nie należą do łatwych. Zwłaszcza,
że Marta zawsze stara się stwarzać pozory kobiety silnej, twardo stąpającej po
ziemi i nieulegającej emocjom. Ona i Zuzanna są ulubienicami ojca i dziadka – Tadeusza
Makowskiego.
Kasia
natomiast jest nauczycielką, kobietą niezbyt zadowoloną ze swojego życia,
poczucia egzystencjalnej niemocy u bohaterki dopełnia wiecznie bezrobotny mąż
oraz dosyć trudne relacje z nastoletnim synem Filipem.
Pomimo
stałej obecności przy rodzicach, ponieważ z nimi mieszka, zawsze czuje się ona
postawiona na drugim planie, jakby za plecami Marty.
Swoje
frustracje, wewnętrzne obawy oraz narastające poczucie bezradności Kasia
próbuje zagłuszyć coraz częściej sięgając po alkohol…
Wzajemne
relacje sióstr pozostawiają bardzo wiele do życzenia, jednakże mimo, iż te dwie
kobiety całkowicie się od siebie różnią to w obliczu choroby matki, a niedługo
potem ojca muszą one podjąć próbę stanięcia ramię w ramię by zmierzyć się z bardzo
traumatyczną sytuacją, w jakiej się znalazły…
Opowieść
ta z jednej strony ma wydźwięk sarkastyczno – ironiczny. Ukazuje przysłowiowy
śmiech przez łzy jej bohaterek.
Innym
nader ważnym aspektem tej powieści jest poruszenie w niej przez autorkę tematów
niewątpliwie bardzo trudnych, jakimi są choroba i śmierć najbliższych, cały
proces nieuchronności ludzkiego przemijania oraz godzenia się przez człowieka z
owym stanem rzeczy.
Mowa
tutaj również o bardzo często głęboko skrywanym przez człowieka poczuciu
osamotnienia i o tym, że za fasadą samowystarczalności czy też pozornej
oschłości lub odwrotnie życiowej nieporadności i ustawicznego oglądania się na
wsparcie innych ludzi kryje się ogromna potrzeba miłości i akceptacji ze strony
otoczenia, bo nikt z nas nie jest wyłącznie samotną wyspą…
Pomimo,
iż książka ta bez wątpienia niesie z sobą wyrazisty przekaz to mnie osobiście
czegoś w niej jednak zabrakło… A okładka i tytuł są w moich oczach całkowicie mylące,
co do zawartej w niej treści.
Jeśli
jednak chcecie odkryć, że dramatyczne przeżycia nie muszą być wyłącznie
katalizatorem negatywnych emocji i przytłaczających nas egzystencjalnych trosk,
a niekiedy, choć brzmi to nieco paradoksalnie prowadzą do naprawy wzajemnych
relacji, to zajrzyjcie do tej słodko – gorzkiej jak samo życie i snutej na dwa
głosy historii.
Jakoś nie ciągnie mnie do tej książki. ;/
OdpowiedzUsuńBywa i tak.
UsuńMam ją w planach, tylko nie wiem kiedy znajde na nią czas w powodzi książek jakie mma do przeczytania :O ;)
OdpowiedzUsuńDoskonale rozumiem ten problem... ;)
Usuń