piątek, 12 sierpnia 2016

"Jest jedna stała rzecz, na którą zawsze można liczyć: miłość. To ona jest najważniejsza i zostaje z nami zawsze."


W pierwszej dekadzie lipca nakładem Wydawnictwa Otwarte ukazała się najnowsza powieść Emily Giffin, która nosi tytuł „Pierwsza przychodzi miłość”.

Historia, którą opisuje autorka snuta jest z perspektyw dwóch sióstr Josie i Meredith, które przed kilkunastu laty na skutek wypadku samochodowego straciły swego ukochanego, starszego brata Daniela.

Młode kobiety zdają się być od siebie diametralnie różne, co nie pozostaje bez wpływu na ich trudne, wzajemne relacje. Josie zawsze robi to, na co ma ochotę, natomiast Meredith ma nieustanne poczucie, iż zawsze to ona jest tą, która ostatecznie musi stanąć na wysokości każdego stającego przed nią zadania… Żadna z nich nie jest szczęśliwa, choć każdej z nich wydaje się, ze siostra ma wszystko.

Życie bohaterek wykreowanych przez Emily Giffin zdecydowanie nie jest czarno białym schematem, w którym wszystko lub prawie wszystko jest jednoznaczne. Zaznacza się w nim cały wachlarz tak pragnień, jak wątpliwości targających Josie i Meredith w związku z podejmowanymi przez nie na przestrzeni lat decyzjami i ich konsekwencjami.

Autorka pokazuje jak często brniemy w grę pozorów przywdziewając maski, tak, aby sprawiać wrażenie silnych, samowystarczalnych, szczęśliwych etc. A prawda bardzo często niestety wygląda tak, że ukrywamy się za fasada, pod która szaleją emocjonalne burze, ogrom kompleksów, poczucie niespełnienia i osamotnienia.

Jest to historia o więziach i relacjach rodzinnych, które bez względu na różnorakie życiowe zakręty i komplikacje w gruncie rzeczy zawsze pozostają bardzo silne. A także o tym jak wielki – niestety nie zawsze dobry - wpływ ma nasza przeszłość na naszą teraźniejszość.  Refleksje Josie i Meredith oraz osób w jakikolwiek sposób z nimi powiązanych uświadamiają nam z jednej strony, iż człowiek nie jest w stanie jednocześnie zadowolić wszystkich włącznie z samym sobą, z drugiej strony natomiast czytelnik dostrzec może potrzebę i ogromną moc, jaką niesie w sobie wybaczanie innym, ale także samemu sobie, bo przecież nie zawsze w życiu mamy absolutny wpływ na wszystko i o tym należy pamiętać.

W moim odczuciu kwintesencja tej powieści jest taka, ze wszystko w życiu człowieka obraca się wokół miłości mającej przecież bardzo wiele imion i twarzy… i choć nie jest ona łatwa, a nawet bardzo często boli to jest także swoistą liną, która prowadzi nas wśród meandrów życia, bez względu na to, czy jesteśmy tego świadomi, czy tez nie.

Książkę czyta się bardzo płynnie, więc jeśli lubicie prozę Emily Giffin to sami przekonajcie się jak potoczą się losy Josie i Meredith, czy odnajdą one swoje szczęście i właściwie dla każdej z nich miejsce na życiowym rollercoasterze…

* https://www.facebook.com/Ksiazkowoczyta *

8 komentarzy:

  1. Czasami to boli, gdy ta miłość zostaje na zawsze... szczególnie, gdy ukochany kocha kogoś innego ;) znam twórczość autorki i chętnie sięgnę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Taka już jest specyfika miłości, że niesie ona ze sobą nie tylko pozytywy... ;)

    Przyjemnej lektury :).

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawa jestem, czy i ja polubię tę autorkę. Mam przed sobą jedną jej powieść Ten jedyny - jak dobrze pamiętam. Nie przeczytałam jej w najbliższym czasie, ale kiedyś na pewno. Mam nadzieję, że się nie zawiodę. ;)

    Pozdrawiam cieplutko! ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja akurat jeszcze nie czytałam "Tego jedynego" choć powieść ta cierpliwie czeka na mojej półce ;) ; ale oprócz tej najnowszej czytałam już także kilka innych tytułów tej autorki i wszystkie one coś w sobie miały :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Obiecałam sobie, że z nadchodzącą jesienią poznam twórczość autorki:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Muszę w końcu sięgnąć po książki tej autorki :)
    Pozdrawiam,
    Reading-mylove :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie mam nadzieję, że swoją recenzją choć odrobinę bardziej jeszcze do tego zachęciłam :)

      Usuń