czwartek, 28 stycznia 2016

Tak kochamy marzenia, że boimy się je realizować


„Złodziejka marzeń” to pierwsza powieść Anny Sakowicz z jaką miałam okazję się zapoznać. Główna bohaterka ma na imię Joanna, jest nauczycielką samotnie wychowującą nastoletnią córkę Lusię. Od kilku lat jest rozwiedziona, a jej życie toczy się utartym torem pomiędzy pracą, domem, a wychowaniem nastolatki. Jak więc nietrudno się domyślić w codzienność Joanny wkrada się rutyna i poczucie wypalenia – zwłaszcza zawodowego – w związku z powyższym kobieta myśli o wzięciu rocznego urlopu dla poratowania zdrowia.
 
Jednakże regeneracyjne plany Joasi biorą w łeb, gdy do akcji wkracza jej niezwykle przedsiębiorcza rodzicielka organizując jej wyjazd – o zgrozo – na cały rok, bo przecież ktoś musi pomóc schorowanej, samotnej ciotce, która mieszka w Starogardzie Gdańskim czyli de facto na drugim końcu Polski…
 
Tak oto zaczyna się ciepła i niesamowicie zabawna opowieść o tym, że zmiany choć niekiedy na początku wydają się nam katastrofą mogą jednak przynieść całkiem nieoczekiwane pozytywne rezultaty.
 
Asia jest bardzo sceptyczna co do czekających ją przymusowych zmian, jednakże po długich perturbacjach z matką i ku ogromnej radości córki w końcu godzi się na to przymusowe zesłanie… Wynajmuje mieszkanie, pakuje cały swój dobytek włącznie z kotem ;) i rusza w nieznane.
 
Oprócz naszej nieco postrzelonej Joasi (przekonacie się o tym w trakcie lektury) na uwagę zasługuje także postać Piotra, bardzo przystojnego, uroczego lecz także niesamowicie skrytego 40-latka mieszkającego w dalszym ciągu ze swoją matką w sąsiedztwie nowego lokum Asi. Zaznaczyć jednak należy, iż relacje między panią Prażmowską, a jej synem w żadnym wypadku nie są toksyczne jak to niekiedy w takich sytuacjach bywa.
 
Jaką tajemnicę nosi w sobie Piotr? – tego dowiecie się z kart książki.
 
W powieści poruszone zostały bardzo różne tematy. Przyglądając się chociażby na pierwszym planie perypetiom naszej bohaterki, która jest czterdziestolatką po przejściach. Pomimo wielu niełatwych życiowych doświadczeń nadal ma ona głowę pełną marzeń i choć nie do końca sama to sobie uświadamia nadal mimo obaw poszukuje miłości i akceptacji, chce także czuć się potrzebna angażuje się więc w różne akcje organizowane w miasteczku, a koniec końców trafia jako wolontariuszka do dziecięcego hospicjum. Miejsce to jeszcze bardziej otwiera jej oczy na wiele ważnych aspektów. Asia uświadamia sobie między innymi, że nie warto odkładać realizacji swoich marzeń na jakieś bliżej nieokreślone potem…
Poprzez wyglądającą diametralnie inaczej niż początkowo zakładała Joasia sytuację Piotra, gdzie autorka w sposób bardzo wyrazisty pokazała, iż w życiu bardzo często bywa tak, iż nie wszystko jest takie jakie wydaje się na pierwszy rzut oka.
Aż po energiczną staruszkę która miała być trudna w obyciu, a okazała się można rzec miodem na serce zarówno dla głównej bohaterki i jej córki, jak też dla całego otoczenia.

 
Książka ta jest przepełniona humorem i lekka w odbiorze, co wcale nie przeszkadza jej nieść w sobie głębsze przesłanie o człowieku – jego pragnieniach, marzeniach i niejednokrotnie mocno zaskakujących kolejach ludzkiego losu.
 
Na koniec dodam jeszcze, że już niebawem (2 lutego) ukaże się tom drugi tej historii, na który czekam z niecierpliwością. Druga odsłona będzie nosić tytuł „To się da!”

Za udostępnienie egzemplarza do recenzji dziękuję Wydawnictwu Szara Godzina.

 

4 komentarze:

  1. Nie słyszałam o tej książce, ale chętnie po nią sięgnę. :D
    Świetna recenzja! :)
    Buziaki :*
    http://cudowneksiazki.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polecam. Bardzo przyjemna lektura, która coś w sobie ma :)

      Usuń
  2. A ja jeszcze raz bardzo dziękuję. :)

    OdpowiedzUsuń