niedziela, 14 sierpnia 2016

Słodko - gorzka opowieść o życiu...


O książce autorstwa Kingi Dębskiej pt. „Moje córki krowy” zrobiło się dosyć głośno za sprawą filmu o tym samym tytule, którego scenarzystką oraz reżyserką jest również pani Dębska.

Należę do osób, które wolą najpierw zapoznać się z książką, a potem dopiero obejrzeć jej adaptację filmową, więc i tym razem postawiłam na książkę – jej ekranizacja wciąż jeszcze przede mną.

Narratorkami powieści są dwie siostry – Marta i Kasia. Pierwsza z nich jest serialową aktorką, która zdobyła sławę i pieniądze jednak jej życie prywatne to jedna wielka pustka… Marta ma dorosłą córkę Zuzannę, która właściwie wychowana została przez dziadków, gdyż nasza bohaterka urodziła ją w bardzo młodym wieku, więc wszelakie próby nawiązania z córką głębszej więzi nie należą do łatwych. Zwłaszcza, że Marta zawsze stara się stwarzać pozory kobiety silnej, twardo stąpającej po ziemi i nieulegającej emocjom. Ona i Zuzanna są ulubienicami ojca i dziadka – Tadeusza Makowskiego.

Kasia natomiast jest nauczycielką, kobietą niezbyt zadowoloną ze swojego życia, poczucia egzystencjalnej niemocy u bohaterki dopełnia wiecznie bezrobotny mąż oraz dosyć trudne relacje z nastoletnim synem Filipem.
Pomimo stałej obecności przy rodzicach, ponieważ z nimi mieszka, zawsze czuje się ona postawiona na drugim planie, jakby za plecami Marty.
Swoje frustracje, wewnętrzne obawy oraz narastające poczucie bezradności Kasia próbuje zagłuszyć coraz częściej sięgając po alkohol…

Wzajemne relacje sióstr pozostawiają bardzo wiele do życzenia, jednakże mimo, iż te dwie kobiety całkowicie się od siebie różnią to w obliczu choroby matki, a niedługo potem ojca muszą one podjąć próbę stanięcia ramię w ramię by zmierzyć się z bardzo traumatyczną sytuacją, w jakiej się znalazły…

Opowieść ta z jednej strony ma wydźwięk sarkastyczno – ironiczny. Ukazuje przysłowiowy śmiech przez łzy jej bohaterek.
Innym nader ważnym aspektem tej powieści jest poruszenie w niej przez autorkę tematów niewątpliwie bardzo trudnych, jakimi są choroba i śmierć najbliższych, cały proces nieuchronności ludzkiego przemijania oraz godzenia się przez człowieka z owym stanem rzeczy.
Mowa tutaj również o bardzo często głęboko skrywanym przez człowieka poczuciu osamotnienia i o tym, że za fasadą samowystarczalności czy też pozornej oschłości lub odwrotnie życiowej nieporadności i ustawicznego oglądania się na wsparcie innych ludzi kryje się ogromna potrzeba miłości i akceptacji ze strony otoczenia, bo nikt z nas nie jest wyłącznie samotną wyspą…

Pomimo, iż książka ta bez wątpienia niesie z sobą wyrazisty przekaz to mnie osobiście czegoś w niej jednak zabrakło… A okładka i tytuł są w moich oczach całkowicie mylące, co do zawartej w niej treści.

Jeśli jednak chcecie odkryć, że dramatyczne przeżycia nie muszą być wyłącznie katalizatorem negatywnych emocji i przytłaczających nas egzystencjalnych trosk, a niekiedy, choć brzmi to nieco paradoksalnie prowadzą do naprawy wzajemnych relacji, to zajrzyjcie do tej słodko – gorzkiej jak samo życie i snutej na dwa głosy historii.


4 komentarze: