Powieści
autorstwa Małgorzaty Gutowskiej – Adamczyk mają już rzesze wiernych
czytelników, a mało tego wciąż zdobywają nowych.
Sama
zaliczam się do tego grona i zawsze z ogromną niecierpliwością czekam na kolejną
książkę Pani Małgorzaty, po którą rzecz jasna sięgam, gdy tylko jest to
możliwe.
Najnowsze
„Kalendarze” są zupełnie inne niż to, co do tej pory proponowała nam autorka,
jednakże i tym razem się nie zawiodłam.
Bohaterką
powieści jest Dziewczynka, alter ego autorki, którą poznajemy w przełomowym dla
niej momencie – w pewien październikowy poranek dowiaduje się ona, iż właśnie
została starszą siostrą.
Dzięki
wspomnieniom autorki, bo to one są główną bazą „Kalendarzy” czytelnik ma szansę
dokonać swego rodzaju retrospekcji. Zobaczyć oczyma Dziewczynki świat, którego
dzisiaj już nie ma. W owym świecie, choć nie brak codziennego trudu, znoju, a
niejednokrotnie również biedy wszystko ma swój czas i swoje miejsce.
Istnieją
pewne praktyki, które charakteryzowały okres PRL-u. Dzięki niniejszej książce
nieco starsi czytelnicy będą mieli okazję odrobinę powspominać tamte czasy. Młodsi
odbiorcy natomiast będą mieć szansę przeczytać np. o tym, jak odbywało się świniobicie bardzo popularne w owym okresie,
gdyż dawało ono pewien rodzaj samowystarczalności konsumpcyjnej. Jak również o
tym, że dawniej pościel zanoszono do magla - o czym dzisiaj w dobie niemnących
materiałów etc dziś już mało kto pamięta.
Na
tle bardzo wielu różnorodnych obrazków z dawnych lat obserwujemy jak Dziewczynka
dorasta, staje się coraz bardziej dojrzała i odpowiedzialna. Autorka w sposób
bardzo barwny ukazuje jej ciekawość świata, a także pełne ciepła relacje
rodzinne.
W
opowieści nie brakuje także fragmentów rzec można humorystycznych. Natrafiamy
na epizody z czasów przedszkolnych, kiedy to Dziewczynce np. wręcz nie mieści
się w głowie co przyjemnego jest w całowaniu i jak dorośli mogą robić coś tak
odrażającego.
Cała
powieść jest pełna ciepła i nostalgii za mimo wszystko beztroskim czasem
dzieciństwa, a także za najbliższymi, którzy odeszli…
Należy
również zwrócić uwagę na wplecione w snutą przez autorkę opowieść, króciutkie
rozdziały dotyczące teraźniejszości. Chociaż według mnie są one dosyć
melancholijne i przepełnione zadumą nad nieustannie mijającym czasem, to
zapewne właśnie te fragmenty w dużej mierze stały się jedną z przyczyn
powstania „Kalendarzy” w takiej formie jaką otrzymaliśmy do ręki jako
czytelnicy.
Polecam.
Za
udostępnienie egzemplarza do recenzji dziękuję Wydawnictwu Literackiemu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz