Przyznam
szczerze, że książki tego typu budzą we mnie zarówno spore zaciekawienie poruszanym
w nich tematem, jak i równie dużą dawkę sceptycyzmu wynikającą w gruncie rzeczy
z podobnych pobudek.
Autorem
niniejszej publikacji jest Richard Sigmund, który jak dowiadujemy się z jego
noty biograficznej od najmłodszych lat miał wyjątkową relację z Bogiem. Wyżej
wymienione źródło informuje nas również o tym, że inicjatorem (przynajmniej w
pewnym sensie) takiego stanu rzeczy był dziadek autora, który modlił się gorąco
jeszcze przed narodzeniem wnuka o to, aby ten odkrył swe powołanie.
Jego
modlitwy zostały wysłuchane i Richard od małego na różne dostępne dla siebie w
danym momencie życia sposoby głosił dobrą nowinę, a gdy był już dorosły wszedł
w stan duchowny i kontynuował swoją misję we współpracy z innymi.
Pewnego
dnia podczas jazdy samochodem autor uległ ciężkiemu wypadkowi na skutek,
którego przez 8 godzin uznawano go za martwego. On sam opisuje jednak, iż w tym
czasie przebywał w Niebie, gdzie spotkał się z Jezusem. Podczas pobytu tam
widział wielu ludzi, którzy odeszli, odwiedził miejsca zapierające dech w
piersiach i doświadczył sytuacji, które są dla nas właściwie nie do ogarnięcia.
Aby
chociaż trochę przybliżyć czytelnikowi to, co zobaczył oraz czego doświadczył
stara się objaśniać wszystko jak najbardziej po ludzku posługując się także
tekstami znajdującymi się w Biblii jako swego rodzaju odnośnikami.
Zaznaczyć
należy, iż opisy przedstawione przez R. Sigmunda są bardzo plastyczne i przemawiające
do wyobraźni.
Myślę
jednak, że nie sposób oceniać czy książka jest autentyczna czy też nie, gdyż
jej tematyka należy do najdelikatniejszych, z jakimi miewamy do czynienia.
Jakie bowiem mamy podstawy, by rozstrzygać w kwestiach wiary czy ewentualnych
realiów życia pozagrobowego…
Niemniej
jednak „Byłem w niebie…” czyta się szybko i bardzo dobrze. Dla osób wierzących
z całą pewnością lektura ta może być tchnieniem nadziei i wynikającego z
pokładanego w życiu pozagrobowym swego rodzaju duchowego optymizmu.
Dodam
jeszcze, iż na końcu książki umieszczone są świadectwa różnych osób, które
odzyskały zdrowie w wyniku udziału w nabożeństwach odprawianych przez R.
Sigmunda po powrocie z zaświatów, gdyż jak mówią karty książki otrzymał on dar
uzdrawiania.
Kasiu, bardzo dobrze spuentowałaś tę książkę w ostatnim zdaniu notki. Ja do tego typu literatury podchodzę bardzo sceptycznie, kiedyś takowa mnie bardzo ruszała, ale jakoś tak po latach uznałam że szkoda na takie książki i dywagacje czasu.
OdpowiedzUsuńPo porostu uważam, że bywają takie pozycje, których lektury nie sposób doradzać, ani odradzać... W ich przypadku tylko własna subiektywna decyzja może o tym decydować :).
UsuńTego typu ksiazki sprawiają, że musimy się na chwilę zatrzymać, złapać oddech, myśli i wyciągnąć własną refleksję.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
www.zaczytanawiedzma.blogspot.com
Tak, to prawda...
UsuńTakie książki zawsze skłaniają do refleksji nad własnym życiem, dlatego nie stronię od literatury tego typu. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń:) Sama też czasem sięgam jak widać ;). W końcu ilu ludzi, tyle preferencji :).
UsuńKsiążki, które skłaniają do zadumy i refleksji to to, co często wypełnia mój czytelniczy czas.
OdpowiedzUsuńMój najczęściej także, chociaż o tematyce raczej odmiennej od powyższej :).
Usuń